Aleksander Surdej Aleksander Surdej
1112
BLOG

Sterylna debata

Aleksander Surdej Aleksander Surdej Polityka Obserwuj notkę 5

Sterylna debata

Należy zgodzić się z profesorem Ryszardem Bugajem, gdy ten w artykule "Kłótnia w rodzinie" (Dziennik Polski 24.11.2010): konstatuje, iż na polskiej scenie politycznej nie toczy się merytoryczny spór o politykę gospodarczą.

Nie są nim bowiem sensacyjne wywiady profesora Krzysztofa Rybińskiego porównujące skutki rządów Donalda Tuska do skutków rządów Edwarda Gierka w latach 1970, nie jest nim spektakularna inicjatywa Leszka Balcerowicza zainstalowania "zegara długu". Obaj Panowie zdają się wołać: "Polska gore, trzeba wydatki ciąć!". Z wypowiedzi obu prominentnych ekonomistów trudno jednak wyczytać: co, kiedy i dlaczego ciąć należy. Tylko w pełni uzasadniona propozycja cięć, cięć być może zróżnicowanych (w jednych obszarach wydatków państwa większych, w innych mniejszych) zasługiwałaby na miano dyskusji merytorycznej. Słusznie zauważa dawny lider Unii Pracy, że merytorycznej dyskusji nie podejmują ani skoncentrowany na walce o symbole PiS, ani eksploatujący problematykę obyczajową i światopoglądową SLD. Liderzy obu tych partii zdają się przejawiać słabe zainteresowanie problematyką gospodarczą, a u ich boku brak jest silnego eksperckiego zaplecza.

W pułapce języka

Jest jednak coś, czego Ryszard Bugaj nie zauważył. Przyczyna, która jest tak głęboka, że jej ofiarą padł sam autor. Chodzi o język debaty, o to czy prowadzona jest przy użyciu pojęć, które umożliwiają wyjaśnienie celów i narzędzi polityki gospodarczej, czy też wybory zamazuje lub czyni je, rzec by można, wyborami manichejskimi.

W krótkim tekście składającym się z 649 wyrazów Ryszard Bugaj 10 razy posługuje się terminem liberalizm i liberalny, aby czytelnika krytycznie nastawić do krzykliwego straszenia długiem i do niektórych działań (podniesienia podatku VAT)i zamierzeń rządu. Problem w tym, że takie etykietowanie ani nie pomaga w zrozumieniu wyborów, przed którymi stoi nasz kraj, ani tym bardziej nie odpowiada rozumieniu relacji pomiędzy państwem a rynkiem, efektywną przedsiębiorczością a społeczną spójnością, które zawdzięczamy rozwojowi teorii ekonomicznej.

Przyjrzyjmy się kilku kwestiom, aby lepiej wyjaśnić, co przeszkadza w tworzeniu podstaw dla merytorycznej debaty. Poszukując źródeł zwiększenia dochodów budżetowych minister Jacek Rostowski zaproponował i uzyskał zgodę premiera i parlamentu dla podwyżki stawki podatku VAT z 22 do 23 procent w 2011 roku. W wyniku tej operacji rząd zamierza uzyskać dodatkowe 5 miliardów złotych w przychodach budżetu państwa. Podatek VAT jest opodatkowaniem konsumpcji (płacimy go dokonując zakupów w sklepach) podatkiem - co bardzo ważne - łatwym do pobrania oraz obciążającym w równym stopniu wszystkich nabywców towarów i usług. Ryszard Bugaj wolałby jednak, aby te 5 miliardów złotych rząd uzyskał "podnosząc podatek dochodowy od najzamożniejszych obywateli". Jako profesjonalny ekonomista Ryszard Bugaj jednak wie, że wpływy z podatku dochodowego od osób fizycznych stanowią małą (około 10 proc.) pozycję przychodów budżetu państwa oraz, że "podatek od dochodu" trudniej jest ściągnąć ze względu na łatwość legalnego unikania płacenia wysokich stawek (poprzez zmianę miejsca "podatkowego zameldowania" czy "antypodatkowe operacje księgowe". Co więcej, profesor Bugaj nie dostrzega zalet płynących z "demokratyzacji" obciążeń podatkowych poprzez VAT; podatki silniej wiążą obywatela z państwem czyniąc go zarówno utrzymującym instytucje państwa płatnikiem, jak i wymagającym odbiorcą usług publicznych. Pogoń służb podatkowych za polskimi Rotszyldami ani nie zapewni oczekiwanych przychodów, ani nie buduje więzi obywatela z państwem. Jest więc pomysłem ideologicznym.

Czempioni i brojlery

Minister Skarbu Państwa Aleksander Grad przeprowadził kilka dużych i wiele małych prywatyzacji, w wyniku których wpływy z prywatyzacji w 2008 roku wyniosły 2,8 miliarda złotych, w 2009 roku zaś 7 miliardów złotych i w 2010 roku około 25 miliardów złotych. Działania prywatyzacyjne ministra mogłyby być powodem dla euforii (liberałów), czy trwogi (etatystów). Nowoczesna analiza ekonomiczna każe zapytać, czy prywatyzacja poprawia efektywność przedsiębiorstwa, czy czyni rynek bardziej konkurencyjnym, czy służy trwałemu rozwojowi kraju? Dopiero, gdy zadamy takie pytania odkryjemy, że prywatyzacje w sektorze energetycznym (wcześniej Polska Grupa Energetyczna, a w 2010 roku Tauron) niewiele zmieniają w funkcjonowaniu tych organizacyjnych kolosów, że rynek energetyczny był, jest i będzie polem monopolistycznej konkurencji, na którym rola państwa pozostaje ogromna, chociaż z funkcji właścicielskiej przekształca się w funkcję regulacyjną (w tym wyznaczania pułapu wzrostu cen), że każda wielka inwestycja w energetyce wymagać będzie gwarancji państwa, w tym wiarygodnych zobowiązań dotyczących ścieżki przyszłego wzrostu cen energii elektrycznej. Nawet po prywatyzacji sektor energetyczny nie przestał być "sektorem politycznym", którym kolejne rządy będą się musiały "opiekować". Prywatyzację energetyki można więc uznać za majstersztyk, gdyż Minister Grad uzyskał znaczne przychody do budżetu, a rząd dalej będzie wpływał na warunki funkcjonowania sektora. W przypadku prywatyzacji energetyki pytać jednak należy nie o jej zgodność z doktryną liberalną, lecz o to, jak na tle innych krajów kształtować się będą ceny energii elektrycznej w Polsce.

Polska potrzebuje silnych przedsiębiorstw, swoistych "narodowych czempionów". Stwierdzenie takie zaszokowało Ryszarda Bugaja, gdyż... wyszło z ust liberała Jana Krzysztofa Bieleckiego. Jeśli były premier dokonał tego odkrycia teraz, to brawo za refleks i dwójka z historii gospodarczej, gdyż źródłem sukcesu gospodarczego wszystkich państw były ekspansywne wielkie korporacje: od japońskich keiretsu przez koreańskie chaebole po fińską Nokię. Sądzę jednak, że premier Bielecki wiedział to już dawno (być może nawet w czasach, kiedy kierował rządem), lecz sądził, że nie istniały wtedy warunki umożliwiające wsparcie powstawania narodowych czempionów. Wyzwanie, przed którym staje ten (i każdy następny) rząd, to dylemat, jak wspierać wzrost przedsiębiorstwa, aby zamiast "narodowego czempiona" nie powstał chroniony, przetłuszczony "narodowy brojler". Polski rząd ma pod ręką kilku kandydatów na "czempionów". PKN Orlen, PGNiG, czy PZU SA to dość oczywiści kandydaci. Rząd musi jednak być świadomy, jaką cenę za "hodowanie czempiona" płacą lub zapłacą polscy podatnicy. Powinien postawić sobie pytanie: czy zagraniczna ekspansja PKN Orlen musi być okupiona monopolizacją rynku wewnętrznego, w wyniku której każdy kupujący paliwa w Polsce płaci na nią przymusową składkę w wysokości dziesięciu groszy na litrze paliwa? Powinien zastanowić się czy wielkie, w 70 procentach kontrolowane przez rząd, choć notowane na giełdzie PGNiG (20 miliardów złotych przychodu, miliard złotych zysku netto), powinno wydawać 1 miliard złotych rocznie głównie na poszukiwania ropy i gazu za granicą, czy też stać się liderem poszukiwania i ewentualnego wydobywania gazu łupkowego w Polsce? Takie decyzje sprywatyzowanych, lecz będących niewątpliwie pod kontrolą rządu, zarządów PKN Orlen i PGNiG będą miały wielki wpływ na poziom życia Polaków w nieodległej przyszłości.

Sens tkwi w szczegółach

Merytoryczna debata nie jest, oczywiście, możliwa na łamach tabloidów. Nie wierzę jednak, aby przeciętny Polak, a co dopiero elity naszego kraju, nie był w stanie zrozumieć, że o szansach Polski i perspektywach Polaków decydują nie ideologiczne etykiety, lecz dobrze zaprojektowane zmiany instytucjonalne i polityki. Ideolodzy wołają: współpłatność za ochronę zdrowia to liberalizm, bezpłatna służba zdrowia to... socjalizm? Ekonomiści i obywatele rozumiejący, że ochrona zdrowia kosztuje, szukać będą właściwego poziomu odpłatności.

Pora zagłębić się w szczegóły i precyzyjniej formułować wybory. Jeśli rząd widzi źródło korupcji w nadmiernych regulacjach i urzędniczej niesprawności, a nie chce iść drogą spektakularnych prowokacji antykorupcyjnych, to niech upraszcza i tworzy sprawne państwo. Nawet wolność gospodarcza nie jest możliwa bez sprawnego państwa i jego wymiaru sprawiedliwości. Państwo i rynek nie muszą być wrogami.

Autor jest socjologiem i ekonomistą, kierownikiem Katedry Studiów Europejskich Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

 Tekst ukazał się w Dzienniku Polskim w dniu 21 grudnia 2010 roku

Dbajmy, aby decyzje publiczne podejmowane były w oparciu o rzetelne informacje i rozumowanie, a demagogia była ujawniana i ograniczana.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka