Aleksander Surdej Aleksander Surdej
387
BLOG

Manewry fiskalne

Aleksander Surdej Aleksander Surdej Gospodarka Obserwuj notkę 2

Lato tego roku było we Włoszech długie i gorące. Nie tylko ze względu na wysoką temperaturę; przede wszystkim dlatego, że kraj ten znalazł się w oku finansowego cyklonu.

"Rynki finansowe", a dokładniej zarządzające wielomiliardowymi budżetami fundusze inwestycyjne, nie chcą kupować nowych włoskich obligacji, jeśli ich oprocentowanie nie przewyższa oprocentowania obligacji niemieckich o co najmniej 3-3.5 proc. Oznacza to, że o ile Niemcy są w stanie finansować swój dług publiczny (wynoszący ponad 80 proc. dochodu narodowego) płacąc za każde pożyczone euro obietnicą zwrotu jednego euro i trzech eurocentów w skali roku, to rząd Włoch musiałby za jedno pożyczone euro zapłacić o trzy eurocenty więcej.

Anatomia długu

Wydawać się może, że różnica ta jest niewielka. Dług publiczny Włoch wynosi jednak 120 proc. dochodu narodowego tego kraju. Na domiar złego, trzecia w Europie, a siódma w świecie, gospodarka Włoch obciążona jest łącznym długiem wynoszącym ponad 1900 miliardów euro. W tym roku kraj ten musi sprzedać papiery wartościowe za co najmniej 160 miliardów euro. Wzrost kosztów obsługi długu o jeden procent kosztuje Włochy jeden procent dochodu narodowego.

Dług publiczny Włoch nie powstał wczoraj. Jego wielkość przekraczała 100 procent PKB już w latach 90., gdy Włochy przystępowały do strefy euro. Przez wiele lat finansowanie obsługi tak znacznego długu odbywało się sprawnie. Rząd włoski stworzył nawet specjalną platformę internetową, na której rejestrują się instytucje chcące nabyć włoskie obligacje. Refinansowanie długu było sprawą techniczną, ułatwioną dużą skłonnością do oszczędzania samych Włochów.

Sytuacja zmieniła się na początku tego roku, gdy Włochy, po Grecji i Portugalii, stały się przedmiotem zainteresowania funduszy inwestycyjnych, które wyprzedając posiadane już włoskie obligacje doprowadziły do podwyższenia oprocentowania oczekiwanego od przygotowywanych do emisji nowych obligacji państwowych. Dylemat jest jasny. Z jednej strony rząd Włoch musi pożyczyć pieniądze. Z drugiej strony - chcąc, aby pożyczki kosztowały jak najmniej, powinien pożyczać mniej.

Szukanie 6 miliardów

Jak jednak ograniczyć potrzeby pożyczkowe? W przypadku Włoch, jak i każdego innego kraju, jedynym sposobem staje się ograniczanie deficytu budżetowego. Od początku wakacji włoski rząd i włoski parlament pracują nad kolejnymi (trzecimi z rzędu) propozycjami cięć wydatków i wzrostu podatków starając się wyważać racje polityczne (jak nie stracić politycznego poparcia?), racje ekonomiczne (jak nie uderzyć w przedsiębiorców?) oraz racje społeczne (jak odpowiedzieć na oczekiwanie opinii publicznej, żeby koszty manewrów podatkowych obciążały ludzi sprawiedliwie?).

Jak jednak w połowie roku zaoszczędzić 6 miliardów euro? Pomysłowość ministrów finansów nie zna granic, ale kierunki uderzenia są zawsze takie same. Dodatkowe dochody mogą pochodzić od bogatych. Bogactwo to zarówno wysokie dochody, jak i nagromadzony majątek. W 2010 roku dochody roczne powyżej jednego miliona euro zadeklarowało 796 Włochów. Obciążenie ich dodatkowym dwuprocentowym podatkiem nie przyniesie więc wiele. Giulio Tremonti - minister gospodarki - zaproponował więc, aby "trzyprocentowy podatek solidarnościowy" płaciły osoby zarabiające rocznie powyżej 300 tysięcy euro. Jest ich we Włoszech około 34 tysięcy. Pieniędzy z podatków wciąż jest za mało. Nadzwyczajny "podatek solidarnościowy" próbuje się więc przenieść (propozycja Giuliano Amato) na wszystkich zamożnych, opodatkowując ich majątki (tzw. tassa patrimoniale), których widoczną postacią są drugie domy, jachty, drogie samochody czy depozyty bankowe. We Włoszech w rękach 10 procent społeczeństwa jest 50 procent majątku. Opodatkowanie bogatych łatwo zyskuje aprobatę większości. Dyskusja trwa.

Rząd włoski szuka dochodów również gdzie indziej. Podatek VAT na wszystkie (za wyjątkiem żywności) produkty podniesiony ma zostać o 1 procent do poziomu 21 procent, co ma przynieść budżetowi 4 miliardy dodatkowych dochodów rocznie. Pozostające w rękach państwa wielkie przedsiębiorstwa energetyczne mają zostać objęte dodatkowym parapodatkowym obciążeniem, a nielegalni imigranci mają zapłacić 2 proc. od dokonywanych przelewów zagranicznych.

Włoski rząd szuka także oszczędności. Płace i emerytury w sektorze publicznym mają zostać zmniejszone o 5-10 proc. Wiek emerytalny kobiet stopniowo będzie podniesiony do 65 lat, poczynając od roku 2014. Prowincje (drugi poziom samorządowy będący odpowiednikiem naszych powiatów) będą zlikwidowane, a ich uprawnienia przejmą regiony. Wydatki lokalnych samorządów zostaną zmniejszone o 6 miliardów. Odprawy pracowników sfery budżetowej zostaną zmniejszone lub całkowicie zawieszone.

Cena aury niepewności

Chociaż od 2008 roku Włochami rządzi ta sama dominująca partia (Partia Wolności - il Popolo della Liberta) i ten sam premier (Silvio Berlusconi), a następne wybory planowane są na rok 2013, to pospieszne "manewry fiskalne" tworzą olbrzymie zamieszanie, w którym słuszne cele i racjonalne działania toną w demagogii, zniekształcane przez widowisko polityczne dające szansę zabłysnąć, "pozycjonować" swoją osobę i liczyć, że chaos wyrzuci ją na najbardziej prestiżowe stanowiska.

Podatki i wydatki budżetowe nie są oczywiście kwestią techniczną. Nie da się uwolnić ich od polityki i żaden rząd techniczny nie przeprowadzi zmian w finansach publicznych licząc na oczywistość swoich eksperckich propozycji. Jednakże w przeciwieństwie do Irlandii, gdzie znaczne cięcia wydatków dokonane zostały przy aprobacie dużej części społeczeństwa, czy Hiszpanii, gdzie szeroka koalicja uchwaliła zasadę równoważenia budżetu i zobowiązała państwo do spłaty długu nawet kosztem wypłat pracowników budżetowych, Włochy (których gospodarka jest większa i znacznie bardziej konkurencyjna niż gospodarki Irlandii i Hiszpanii) zdają się płacić cenę niskiej jakości swojej klasy politycznej i systemu politycznego.

Włoskiej polityki dotyka kryzys przywództwa. Po 17 latach sukcesów wyczerpała się charyzma Silvio Berlusconiego tak, że nawet jego niegdysiejsi stronnicy publicznie odmawiają mu poparcia. Berlusconi jednak trwa, gdyż jest gwarantem równowagi między licznymi pretendentami do sukcesji. Dla jego partii słabą alternatywą jest "lewicowy front" (z Partią Demokratyczną na czele) pozbawiony silnego lidera, jasnych idei i wiarygodnego programu politycznego.

Włosi wyczuwają zagrożenia. Intelektualiści, w tym Giovanni Sartori, wołają do polityków o szybkie działania, nie wierzą jednak, że włoska polityka uzdrowi się sama. Szefowa włoskich przedsiębiorców Emma Marcegaglia domaga się od polityków uświadomienia sobie powagi sytuacji i woli działania.

Każda rysa na wiarygodności oszczędnościowych planów przygotowywanych przez rządzących tworzy wokół Włoch aurę niepewności i drogo kosztuje kraj. Powszechność tej świadomości nie gwarantuje jednak pojawienia się skutecznych działań rządzących.

*Tekst ukazał się 21 października 2011 roku w Dzienniku Polskim (http://www.dziennikpolski24.pl/pl/aktualnosci/opinie/1174604-wloskie-manewry-fiskalne.html,0:pag:3,0:pag:1#nav0)

 

Dbajmy, aby decyzje publiczne podejmowane były w oparciu o rzetelne informacje i rozumowanie, a demagogia była ujawniana i ograniczana.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka